02.02.2011 15:00
W słońcu i w deszczu...
Krążące po głowie refleksje pragną ujżeć światło dzienne. Postanowiłem więc podzielić się z wami moimi przemyśleniami na temat uroków wakacyjnej pogody.
Wakacyjny weekend...
W pogoni za pieniądzem i lepszym jutrem dla mnie i Gielry pracowałem sześć dni w tygodniu. Niby nic dziwnego wielu z nas tak pracuje. Jednak pogoda była dla mnie zaskoczeniem, a raczej to jej kaprysy.
Schemat wyglądał tak samo co tydzień, wyjscie z pracy o 14-stej upalne słońce, szorty, koszulka, zbroja, kask i rękawice na sobie. Krótkie grzanie silnika i "rura" na działkę. Po drodze tankowanie za zawrotną kwotę 20zł i dalej w trasę. Do pokonania 40km, po około 10 minutach dojeżdżam do granic Lublina i zaczyna się walka o przetrwanie na trasie. Średnia prędkość, którą utrzymuje 70-90 km/h i tak wszyscy mnie wyprzedzają z wykątkiem autobusów i ciągników, ale już się przyzywyczaiłem. Dojeżdżam do działki zmęczony pracą i smażącym słońcem, mimo wszystko ciesze się że mam czym śmigać i po drodze wymeniłem kilka pozdrowień lewą ręką. W głowie krążą mysli w ile to bym nie dojechał gdybym miał takiego Gixxera, albo chociaż jakąś turystyczną 600-tkę. Najprzyjemniejszy etap działkowanie (pozwolę sobie opuścić dokładny opis).
Następny dzień, wstaje około 8 i co widzę?! Z upału, stworzył się deszcz, tak ulewny, że pobliski asfalt spływa od ilości wody, działka pokryła się w kałużach, wyschnięta na pieprz ziemia nie chce przyjąć takiej ilości wody. W głębi serca myślę, że ulewa odpuści do południa, mogę przeżyć jazdę po mokrym jednak nie mam zamiaru moknąć...
Niestety nieprzestało padać i czeka mnie powrót w desczu. Nie zabrałem ze sobą długich spodni, wygrzebałem z czeluści szafy jakąś bluzę na to zakładam zborję i jazda.
Męka wg. skuterzysty...
To co wydawało mi się utrapieniem i koszmarem w drodze nad jezioro teraz wyglądało jak mało śmieszny sen. Chlapiąca woda, niska temperatura i samochody pędzące z taką prędkością jak dzień wcześniej. Przelotowa prędkość spadła do 60 km/h. Po 30 minutach docieram do obrzeży Lublina i co widzę?!
Wysychające kałuże, słońce i czuje wilgotne powietrze wpadające przez wloty mojego kasku. Na moim ulubionej szykanie przy centrum handlowym dogrzewam przemocze jak ja opony i odbijam sobie w drodze do domu całą męczącą trasę. Nic nie daje takiej frajdy jak samotne docieranie do kolejnych świateł i oczekiwanie na "żelazo". W przypływie euforii, czasami myślałem czy na boku Stalkera nie umieszczać znaków po pokonanych pojazdach jak na myśliwcach wojskowych w czasie II wojny światowej.
Happy End
Niepisana zasada, że każda historia musi skończyć się szczęśliwym zakończeniem i w moim przyapadku się potwierdzała. Odstawiając moje ukochane "pomykadło" byłem już całkiem suchy, pamiętałem tylko te ostatnie chwile spędzone na jeździe w mieście i czule przecierałem szmatką schlapane brudem ulic plasiki Stalkera...
Każda historia ma swój morał. Z mojej opwieści płynie ich kilka, po pierwsze nie wierz prezenterom pogody, po drugie zabieraj zawsze coś co nie przemaka i jest ciepłe i po trzecie nie pamiętaj złego, gdyż zawsze moze być gorzej.
Wszystko pięknie, ale ta opowieść zdarzyła się kilka razy i jak tu wierzyć w to, nic nie dzieje się dwa razy?!
Archiwum
Kategorie
- Ekstremalnie (59)
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (6)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)
- Wszystko inne (1)